Treści na Forum Bankier.pl publikowane są przez użytkowników portalu i nie są autoryzowane przez Redakcję przed publikacją... Bankier.pl nie ponosi odpowiedzialności za informacje publikowane na Forum, szczególnie fałszywe lub nierzetelne, które mogą wprowadzać w błąd w zakresie decyzji inwestycyjnych w myśl art. 39 ustawy z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi. Przypominamy, że Forum stanowi platformę wymiany opinii. Każda informacja wpływająca na decyzje inwestycyjne pozyskana przez Forum, powinna być w interesie inwestora, zweryfikowana w innym źródle.
Tak sobie myślę, że czarowanie pod obecny ruch długo trwało. Już od świąt mi coś nie pasowało i nie wiedziałem co. Czułem, że coś się kroi ale pojęcia nie miałem który to będzie kierunek (stawiałem na jeden ale przekonanie małe miałem co do tego). Może to czarowanie było po to aby zmylić techników grających z czystego wykresu. A może pod coś innego grali na koniec roku a Janki swoją upartością zaskoczyły.
Jak obserwuję to niby graliśmy z Benitorem podobnie a w najważniejszym momencie drogi nam się rozjechały. Czasem najważniejszy chyba jest fart. Wydaje mi się że wykorzystałem już limit fartu na cały rok. Nie wiem czy mi go starczy na moment wyjścia.
Gdyby udało się połączyć wykres i ocenę otoczenia to mogły by być fajne efekty. Tylko co w momencie jak wnioski są przeciwne. Może uda mi się kiedyś nauczyć łączyć te dwie metody.
Może tak wyglądało ale na tyle wariat nie byłem aby cały zaprzęg kupić wtedy po 2438 (aż taki ryzykant nie jestem tylko dokupiłem - a to może jeszcze nawet głupsze dokupywać wtedy). Część mam jeszcze z 1 dnia po rozliczeniu. Cześć kupiona w dniu rozliczenia wyleciała mi ostatniego dnia roku na SL (połowę zysku oddałem). Choć odkupiłem to tego samego dnia niżej na fixingu to męczyło mnie potem ile zysku straciłem i że źle zrobiłem stawiając znów na L.
Mam kilka przemyśleń po 4 miesiącach gry na kontraktach. Mam porównanie z akcjami. Niby jedno i drugie na GPW ale różnica ogromna. Napewno kontrakty bardziej obciążają psychikę.
My prawie jak skoczkowie narciarscy - głowa najważniejsza ;-)